Ab ovo…

Wiem, po co założyłem bloga.

Nie pamiętam, czy jest on trzeci czy czwarty, po kilku nieśmiałych próbach zaistnienia literacko w sieci. Ale żywię gorącą nadzieję, że będzie najważniejszy. Może ostatni, może jedyny.

Nie jestem sławny, choć chciałbym taki być. Nie prowadzę nad wyraz emocjonującego życia, nie jestem wszechwiedzący, nie jestem prorokiem naszych czasów. Dlaczego więc męczę i tak zmęczoną klawiaturę laptopa, usilnie wyciskając z niej kolejne słowa? Z czystego egoizmu, z hedonistycznej przyjemności jaką dają mi kwitnące na ekranie litery zlepiające się w słowa, a te w zdania. Lubię pisać, w zadufaniu we własne możliwości powiem, że umiem to robić. Ale jestem leniem. Cholernym i śmierdzącym.

Pisanie to nie tylko kreacja historii w swojej głowie i krótkie, chaotyczne notatki w przeterminowanym kalendarzyku. Pisanie to siedzenie na czterech literach i stukot klawiatury przepijany herbatą, kawą czy dowolnym alkoholem. Pisanie to postacie wyłaniające się z gęstego, tytoniowego dymu, to historie lepione z gęstego mroku nocy.

Dla higieny umysłu wypłukuję z głowy myśli i wypluwam je słowami, a klawiatura wchłania wszystko, cierpliwie i w stukającym milczeniu. Akt pisania jest egoistyczny, jest tylko dla mnie. Lecz gdy coś zostanie napisane, odcinam pępowinę waląc w klawisz enter.

I wtedy TO jest dla was.